O zdjeciu aktora

AUTOR: Wiesław Kowalski
FOT.: Mat. prasowy
KATARZYNA UCHERSKA



Jestem z epoki Słowackiego, więc większość uroków dzisiejszego świata mnie dziwi

Z Katarzyną Ucherską, aktorką Teatru ATENEUM w Warszawie, rozmawia Wiesław Kowalski

Po latach do Teatru Ateneum w Warszawie, za sprawą nowej sceny teatralnej – SPEKTRUM, powraca „Edukacja Rity”. Przypomnijmy, że w spektaklu z roku 1984 w reż. Andrzeja Rozhina główne role zagrali Krystyna Janda i Tadeusz Borowski. Od tego czasu pojawiło się około dwudziestu realizacji dramatu Willy’ego Russella w wielu teatrach w Polsce. Rola dziewczyny próbującej się wyrwać do lepszego świata to dla młodej aktorski spore wyzwanie. Do tego Pani partnerem jest Piotr Fronczewski – gra tutaj doświadczonego uniwersyteckiego profesora literatury, zaglądającego nie bez satysfakcji do szklaneczki whisky. Jak Pani podchodzi do tej postaci? Na ile ona może być dzisiaj bliska współczesnym nastolatkom w swoim entuzjazmie, energii czy otwartości i ambicji?

Zanim rozpoczęliśmy próby do tego spektaklu, długo zastanawiałam się, co sprawiło, że zostałam wybrana spośród wielu wspaniałych młodych aktorek do zagrania Rity u boku Pana Piotra Fronczewskiego. Nadal tego nie wiem, ale zgaduję, że zestawienie, które proponuje autor sztuki - wieku, doświadczenia i wiedzy z młodością i entuzjazmem, to właśnie może być klucz do takiej, a nie innej obsady. Ta myśl również pomogła mi przełamać swoją nieśmiałość związaną z małym doświadczeniem w zawodzie i zachęciła mnie do czerpaniu z umiejętności warsztatowych Pana Piotra. Poszukując analogii pomiędzy postaciami scenicznymi, a nami faktycznie, znalazłam swoją drogę w komunikacji z Ritą. Po zagraniu kilku przedstawień dochodzę do wniosku, że moja postać nie jest wcale oderwana od rzeczywistości, wręcz przeciwnie. Chociaż obdarzona przez autora swoją charakterystycznością, czasem przerysowaniem, jest wciąż swego rodzaju symbolem młodości, która jest zdeterminowana poszukiwaniem swojego miejsca w świecie, znalezieniem formy na wyrażanie siebie, w końcu porzucenia tej formy na rzecz indywidualizmu. Wydaje mi się, że ludzie nie zmieniają się aż tak bardzo na przestrzeni lat, czy wieków. Tak samo nastolatkowie. Mają wciąż te same pragnienia, marzenia, pasje i namiętności. Dzisiejszy świat oferuje im naprawdę wiele, mogą uczyć się każdego upragnionego zawodu, wyrażać siebie w każdy sposób, uczestniczyć w życiu publicznym, chociażby na portalach społecznościowych, a dzięki cudom Internetu posiadają łatwiejszy dostęp do wiedzy. Fakt, że z tego korzystają jest dowodem na to, że są otwarci na świat, chcą wiele od życia, pragną zaistnieć, dużo wiedzieć, a to oznaka ambicji. Szczęśliwie się złożyło, że pierwszymi naszymi widzami, jeszcze przed premierą, byli młodzi licealiści, którzy wypełnili po brzegi salę Teatru w Cieszynie. Taka publiczność to ogromne wyzwanie i test dla wszystkich – dla realizatorów sztuki i nawet dla samego autora. Współczesnych młodych ludzi charakteryzuje to, że nie dadzą sobie „wcisnąć kitu”. Głośne reakcje w momentach zabawnych, przejmująca cisza w partiach nostalgicznych czy wzruszających, dowodzą tego, że problemy, które poruszamy nie zestarzały się ani trochę - są na tyle aktualne, że nastolatkowie mogą się z nimi utożsamić.

Odpowiadając na pytanie Profesora, który mówi: Po co pani w ogóle zaczyna?, odpowiedź brzmi: Bo chcę wiedzieć!, a na jego kolejne dociekania, Pani bohaterka odpowiada – Wszystko! To dość pojemne sformułowanie musi w sobie kryć jakąś tajemnicę. Czego tak naprawdę dziewczyna oczekuje od Profesora? Czy tylko o literaturę chodzi?

Rita, wbrew pozorom, ma za sobą dość spory bagaż życiowych doświadczeń. Małżeństwo, które po jakimś czasie okazało się być pomyłką, środowisko, z którego ideałami się nie zgadza, wręcz się przeciwko nim buntuje, czy zawód, który nie jest szczytem jej marzeń. Dodatkowo, na swoje nieszczęście, jest bystra i inteligentna. Zaczyna zauważać, że nie jest w stanie utożsamić się ze światem, który ją otacza, że przestaje do niego pasować. Myślę, że ta przykra konstatacja jest początkiem wielkiego przełomu w jej życiu. A ponieważ sama nie potrafi nazwać tego, co w jej dotychczasowej egzystencji się wyczerpało i co chciałaby zmienić, zwraca się do Profesora, który sukcesywnie ma otwierać jej oczy na świat, na relacje i przemiany społeczne oraz różnice między ludźmi. Dzięki niemu Rita stopniowo ma zacząć zauważać swoje położenie i konfrontować je ze swoimi aspiracjami.

Spektakl reżyseruje Andrzej Strzelecki, słynący z inteligentnego poczucia humoru. Jak będą się rozkładały akcenty w Państwa przedstawieniu – czy ma być ono tylko czystą komedią romantyczną, czy też czymś więcej? Ma służyć tylko uśmiechowi, czy też refleksji i wzruszeniu? Jak chcecie wyjść Państwo poza zwyczajną opowieść, która nie będzie tylko banalną historyjką o romansie starszego mężczyzny z młodą dziewczyną?

„Edukacja Rity” nie jest, z całą pewnością, typową komedią romantyczną. Po pierwsze dlatego, że jedną z cech charakterystycznych dla tego gatunku jest szczęśliwe zakończenie, którego w dramacie Russella nie ma. Na pewno nie jest to epilog pomyślny dla losów tej „pary”. Być może po jakimś głębszym zastanowieniu dojdziemy do wniosku, że ostatecznie dobrze się stało - dla jednej i drugiej osoby - że ich drogi się rozeszły. Bo tak się w końcu dzieje. Zatem jeśli chcemy czytać tę historię jako losy miłosne, to raczej należałoby podążać w kierunku melodramatu. Natomiast jeśli chcemy opatrzyć tę sztukę szyldem komediowym, to raczej skłaniałabym się ku bardziej czechowowskiemu stylowi komediowości, w którym zawiera się tragizm egzystencji przeciętnych ludzi, psychologiczne zestawienie ich charakterów, odwieczna tęsknota człowieka za czymś, czego nie można osiągnąć - a to wszystko ukazane w aspekcie ogólnoludzkim. Sama też uważam, że ta historia jest bardzo uniwersalna. Ale nie dlatego, że jest banalna. Opowieści o marzeniach, rozczarowaniach, miłościach, poszukiwaniach prawdy nigdy nie mogą być banalne, bo są związane z ludzką emocjonalnością. Emocje nie są trywialne, jako że są najsilniej zrośnięte z człowiekiem.

Bohaterowie „Edukacji Rity” rzeczywiście są zupełni od siebie różni. Wierzy Pani, że ludzie w takim związku mogą być naprawdę szczęśliwi?

Nadal uważam, że w naszej realizacji nie ma mowy o związku stricte miłosnym, a już na pewno nie opowiadamy o tym wprost. Jest to bardziej relacja platoniczna, oparta na wzajemnej trosce, skupieniu uwagi na problemach drugiej osoby, inspiracjach, motywowaniu do działania. To wszystko bez wątpienia tworzy silną więź, powoduje nawet pojawienie się elementów zazdrości, obawy przed utratą tej relacji. W takiej konfiguracji te różnice między nimi są sprzyjające. Mówi się, że przeciwieństwa się przyciągają i jestem przekonana, że Frank i Rita są tego dobrym przykładem. Jedno wypełnia pustkę w życiu drugiego swoją energią, świeżością, wiedzą i odmiennym punktem widzenia; dzięki temu nie kończą im się tematy do rozmów, potrafią się pięknie kłócić, by w końcu znaleźć wspólny mianownik swojego bycia obok siebie. I faktycznie, nie trudno znaleźć takie momenty, kiedy są ze sobą szczęśliwi. Aż do chwili, w której coś jednak zbyt mocno zaczyna ich dzielić...

Piotr Fronczewski ma już doświadczenie w graniu Franka, bo wcielał się w niego w spektaklu z Małgorzatą Sochą w Teatrze 6. piętro. Dla Pani to zupełnie nowe wyzwanie. Czy oglądała Pani filmową wersję Lewisa Gilberta z Michaelem Caine’em i Julie Waters, czy też raczej unika Pani tego typu inspiracji czy porównań?

Oglądałam, oglądałam... Głównie z ciekawości, by zobaczyć co to za materiał, jakie są możliwości interpretacji i jak rozprawiają się z nimi mistrzowie. Ale ani przez moment nie łudziłam się, że będę w stanie coś powielić czy przemycić. Gdybym podjęła próbę wcielenia się w rolę zbudowaną przez Julie Waters, to po pierwsze, by mi się to nie udało, bo jestem zupełnie inną osobą, z innym życiem wewnętrznym, poza tym dużo młodszą niż Julie Waters grająca Ritę w filmie, a zatem mam również mniejsze doświadczenie zawodowe. A po drugie, byłoby to zwyczajnie odtwórcze, aktorsko nieskuteczne i nieprawdziwe. Ona już to zrobiła i to jej zwycięstwo. Lepiej zapracować na swój własny sukces, zaufać sobie, temu, co ja mogę dać tej postaci, znaleźć własny trop w poszukiwaniu jej wiarygodności. Nie będzie sukcesu? Też dobrze. Na swoich błędach człowiek uczy się najlepiej.

O „Edukacji Rity” mówiło się, że jest nową wersją Pigmaliona. Tak przynajmniej na początku reklamowano tekst Willy’ego Russella. Wszystko za sprawą tego, że bohaterka próbuje zdobyć przepustkę do odmiennej kultury, pragnie dotrzeć do tych ludzi, którzy dotąd byli dla niej niedostępni. Jakich środków Pani poszukuje, by pokazać wiarygodnie metamorfozę jaką Rita przechodzi z pretensjonalnej fryzjerki w dojrzałą, nie pozbawioną inteligencji i interesującą kobietę, jak zaczyna w jej zachowaniach dominować spontaniczność i żywiołowość?

Rita – w moim mniemaniu - nigdy nie była kobietą pozbawioną inteligencji i ambicji. Świadczy o tym chociażby jej pragnienie zdobywania wiedzy i zmiany swojego dotychczasowego, mało interesującego życia. Pretensjonalność czy ekstrawertyzm w sposobie jej zachowania czy w ubiorze, to w moim przekonaniu tylko jedna z masek, którą założyło jej środowisko, w którym się wychowała. A może też trochę forma samoobrony przed upokorzeniem i wyśmianiem. Wspominając swoje lata edukacji bohaterka mówi - „Gdybym się zaczęła przejmować nauką, to bym się odróżniała od innych, a tego nie wolno". Otrzymując od Profesora pozwolenie na bycie sobą, realizowanie swoich marzeń i pielęgnowanie wnętrza, Rita zaczyna powoli zdejmować maski. Otwiera się przed ludźmi, którzy dotąd byli dla niej nieosiągalni, zaczyna rozmawiać, konfrontuje się ze światem. Porzuca dotychczasowy krzykliwy strój, a fałszywą pewność siebie, wyrażającą się paplaniem na nieistotne tematy, zamienia w refleksję i w świadome podejmowanie rozmowy. Tak więc środki wyrazu w zasadzie wyłoniły się jakby same w toku mojego myślenia o tej postaci - nie bardzo potrafię je nazwać, działam w tym obszarze bardziej instynktownie niż świadomie.

W którymś momencie role w dramacie się odwracają, to Pani bohaterka porzucając powłokę kopciuszka jakby staje się nauczycielem życia dla Franka, który okazuje się być człowiekiem szalenie samotnym i osobowościowo mało zintegrowanym. Łatwo Piotra Fronczewskiego okiełznać? (śmiech)

Uprzedzam, że trudno będzie komukolwiek uwierzyć w to, co teraz powiem, ale proszę spróbować. Pan Piotr jest szalenie nieśmiałym człowiekiem. Przekonałam się o tym dopiero w trakcie prób generalnych z publicznością, kiedy nie było wyjścia, trzeba było zacząć dawać z siebie wszystko. Do ostatniej chwili trzymał nas w niepewności, jak będzie wyglądała ostateczna wersja Franka. Nikt oczywiście nie miał wątpliwości, że będzie to doskonała kreacja, ale co z tego! Chcemy wreszcie to zobaczyć! Zatem nie, wcale nie jest łatwo okiełznać tak wspaniałego, wielkiego Artystę. Natomiast fantastycznym doświadczeniem jest obserwować ten proces twórczy i móc w nim do tego jeszcze uczestniczyć.

Co byśmy nie powiedzieli o „Edukacja Rity” to jednak w powszechnej świadomości funkcjonuje jako sztuka o miłości, o poszukiwaniu autentycznego uczucia, świadomego wyrzeczeń jakie trzeba ponieść. Czym dla Pani jest miłość i na ile można w niej sobie pozwolić na zrezygnowanie z osobistej wolności?

Miłość to paradoks za paradoksem. Co to jest osobista wolność w miłości? Człowiek uwikłany w tak wielkie emocje (a tylko o takich mowa, mówiąc o uczuciu) - tęskniący, wiecznie nienasycony, już w samym punkcie wyjścia nie jest wolny. Umysł zaprząta myśl o ukochanej osobie i o tym, co ja mogę jej dać, by była szczęśliwa i w tym uczuciu absolutnie spełniona. Tak samo jest w stosunku do matki, ojca, jak i partnera. To się rozumie samo przez się, tego nie da się nauczyć czy wypracować. Jeśli człowiek czuje, że musi z czegoś rezygnować, traktuje to jako wyrzeczenie - to znaczy, że nie ma w nim tych emocji, które być powinny. Śmieszy mnie na przykład utarty stereotyp, jak większość stereotypów bezmyślny, że małżeństwo jest równoznaczne z końcem wolności... Jestem bezradna wobec takich określeń, ale ja jestem z epoki Słowackiego, więc większość uroków dzisiejszego świata mnie dziwi.

Pasja, temperament i energia – zdaje się, że takie właściwości potrzebne są Ricie by osiągnąć sukces. Nie tylko zyskać sympatię scenicznego partnera, ale i publiczności. Myśli Pani o widzu i jego reakcjach pracując nad rolą?

Pracując nad rolą myślę o szukaniu podobieństw między sposobem myślenia postaci a moim własnym. To jest dla mnie niezbędne, by wiarygodnie i uczciwie komunikować się z widzem. Sama będąc nierzadko widzem teatralnym, doskonale wiem, że zniesie on bardzo wiele - gorszy czy lepszy gust, jakąś chwilową niedyspozycję, pomyłkę, ale na pewno nie zniesie kłamstwa. Zatem staram się skupiać na tym, co daję widzowi i jaką to ma jakość; a jego reakcje, albo ich brak, traktuję jako odpowiedź. Bycie w dialogu z publicznością jest szalenie ważne zarówno dla aktora, który z każdą swoją rolą pragnie coraz bardziej iść do przodu, jak i dla widza, który przecież jest powodem tego całego zamieszania.

Czy według Pani kultura – jak zdaje się mówić autor dramatu – nie jest towarem, który można nabyć czy kupić, ale jest kreatywnym odzwierciedleniem dynamicznie rozwijającej się osobowości?

Ponieważ kulturę tworzą ludzie, zawsze będzie ona dynamiczna, zmienna w gustach - w zależności od czasów, trendów czy zapotrzebowań. Każdy człowiek jest współtwórcą kultury danego miejsca i czasu, w którym żyje - przez to jakie ma zainteresowania, jaki wykonuje zawód i jak funkcjonuje w danym społeczeństwie. Nie da się uprawiać kultury na wyrywki - na przykład od ósmej do piętnastej - kiedy idę do pracy tworzę kulturę, ale później odpoczywam. Człowiek w każdym momencie swojego życia jest odpowiedzialny za to, jak wygląda dzisiejszy świat, zachodzące w nim przemiany społeczne i za to, co jest aktualnie modne i dlaczego.